Spotkanie i wino czy rozmowa telefoniczna
Grażynka, Halinka czy Krysia
Schemat podobny:
A u mnie na budowie..., a u mnie w korpo..., a u mnie w szpitalu...*.
(*niepotrzebne skreślić)
Rozmowa o minionym dniu, tygodniu, miesiącu – nic nadzwyczajnego.
W okolicach trzeciej godziny słuchania o szalunkach, feedbackach
oraz pacjentach zaczynasz nieśmiało dopytywać o inne kwestie: jak plany na
wakacje, współlokatorzy, na czym ostatnio byłaś w kinie, jakiś mężczyzna na horyzoncie?
I ani się nie obejrzysz słuchasz o betonowaniach stropów,
audycie Norwegów i dyżurach.
Całe życie – dosłownie w sensie godzinowym i w przenośni – w
sensie „głowy” pozostawianej w pracy -są
w robocie.
Rybka! Ja jestem taka zarobiona.
I Dolores ze współczuciem dolewa wina.
Po kwartale podczas słuchania żali Grażynki, Halinki i Krysi
o mieszance betonowej, targecie i wytycznych NFZtu po raz kolejny próbujesz
zejść na temat jakiegoś życia poza pracą. Jakkolwiek – sport, imprezy, kino,
randka, plotki. Cokolwiek. Bez odbioru.
Ale Grażyna, Halina i Kyśka nie mają czasu.
Po roku kiedy powoli stwierdzasz że o betonowaniu wiesz więcej
niż absolwent politechniki, o targetach więcej niż pracownik na okresie
próbnym, a o pacjentach więcej niż siostra oddziałowa, wszystkie pozostają
niezłomnymi „pracownikami miesiąca”.
Nie dojedzą, nie dośpią, i nie widzą, że znajomi powoli przestają dzwonić, bo ile razy można być spławianym?
Aż po dwóch latach i kieliszku wina więcej dochodzi do ulania żali
na męski świat i wszystkich rycerzy na białych koniach, którzy nie wpadli przez
komin wprost do kuchni i w objęcia Halinki, Krysi i Grażyny, (chociaż w kuchni w
zasadzie mogliby pozostać niezauważeni – przecież w natłoku pracy i na gotowanie
czasu brak).
Aż po otarciu buzi dochodzi do konkluzji: Ryba, ja JUŻ
nikogo nie szukam…